Rzędy niebieskich maseczek ochronnych ułożonych na białym tle, symbolizujące listę pilnych potrzeb, które ujawniły skalę problemów w polskich DPS-ach podczas pandemii.

Lista potrzeb, która obnaża prawdę o polskich DPS-ach w czasach pandemii

Maseczki, rękawiczki, koncentratory tlenu, tablety do rozmów z rodziną… Gdy pandemia uderzyła w domy pomocy społecznej, okazało się, że placówki opiekujące się najbardziej wrażliwymi Polakami muszą walczyć z wirusem jak szpitale – tylko bez szpitalnego zaplecza. Lista potrzeb wielkopolskich DPS-ów to nie tylko spis zakupów. To raport z frontu, który warto czytać także dziś.

Pandemia obnażyła coś, o czym specjaliści mówili od lat: domy pomocy społecznej to miejsca, które łączą w sobie cechy domu, szpitala, zakładu opiekuńczego – ale finansowane i traktowane są jak dodatek do systemu, nie jak jego kluczowy filar. Gdy koronawirus wszedł do Polski, DPS-y znalazły się na pierwszej linii frontu, z najbardziej wrażliwą grupą pacjentów: seniorami, osobami przewlekle chorymi, z niepełnosprawnościami.

I nagle okazało się, że mają walczyć z wirusem tak jak szpitale – tylko bez szpitalnego zaplecza.

Dom, który w kilka dni stał się „oddziałem zakaźnym”

Wielkopolskie DPS-y, podobnie jak setki innych w całym kraju, z dnia na dzień musiały przeorganizować życie w swoich murach. Ministerstwo wysyłało kolejne wytyczne: zamknąć odwiedziny, ograniczyć wyjścia mieszkańców, uszczelnić procedury higieniczne, monitorować stan zdrowia personelu i pensjonariuszy.

Na papierze brzmi to prosto. W praktyce oznaczało konieczność stworzenia małego, domowego „sanepidu”, na który nikt wcześniej nie dawał pieniędzy.

Trzeba było znaleźć miejsce na izolatki – często kosztem świetlicy czy sali terapii zajęciowej. Zakupić termometry bezdotykowe, pulsoksymetry, środki do dezynfekcji każdej powierzchni, kombinezony, przyłbice, gogle, maseczki chirurgiczne i te o wyższym stopniu filtracji. Dla personelu – bo mieszkańcy, jeśli tylko mogli, też powinni mieć chociaż podstawowe środki ochrony.

Nie chodziło tylko o jednorazowy zakup „na zapas”. W DPS-ie pandemia trwała miesiącami. To oznaczało nieustanne zużywanie i uzupełnianie zapasów – w skali tygodni, a nie lat, jak przy normalnym planowaniu budżetu.

Czego potrzebuje DPS, kiedy przychodzi pandemia?

Kiedy pytamy o potrzeby, najczęściej myślimy o „rzeczach”: maseczkach, rękawiczkach, płynach do dezynfekcji. I słusznie – to był pierwszy, najbardziej palący punkt. W wielu domach zapas środków ochrony osobistej w marcu 2020 roku wystarczyłby może na kilka tygodni wzmożonej ostrożności, a nie na długotrwały sanitarno-epidemiczny reżim.

Ale lista była znacznie dłuższa. To były na przykład:

  • Sprzęty do dezynfekcji i ochrony – od ozonatorów i zamgławiaczy, przez lampy bakteriobójcze, po dodatkowe dozowniki z płynem w korytarzach, windach, przy drzwiach do pokoi.
  • Dodatkowe wyposażenie medyczne – koncentratory tlenu, inhalatory, ssaki, ciśnieniomierze, czasem defibrylatory, bo DPS nagle musiał być gotowy na ostrzejsze stany, zanim dotrze karetka.
  • Środki czystości w hurtowych ilościach – bo wszystko trzeba było myć i dezynfekować częściej niż kiedykolwiek: podłogi, poręcze, klamki, wózki, łóżka.
  • Wyposażenie socjalne – pościel, koce, ręczniki, piżamy, koszule nocne dla mieszkańców, ale też dla personelu, który zostawał na wielodniowych dyżurach.
  • Sprzęt do kontaktu z bliskimi – tablety, smartfony, czasem zwykłe telefony z większymi przyciskami, bo zamknięte drzwi to nie tylko bezpieczeństwo, ale i dramat samotności.

To wszystko kosztuje. A budżety domów pomocy społecznej od lat balansowały między „wystarczającym” a „zbyt skromnym”. Do tego doszło coś, czego z zewnątrz nie widać na pierwszej liście zakupów: ludzie.

Najważniejszy „zasób”: personel, który nie ma zastępstwa

Jeśli zastanowimy się, czego DPS-y najbardziej bały się w czasie pandemii, odpowiedź wcale nie brzmi: maseczek. Największym koszmarem dyrektorów było pytanie: „Co będzie, jeśli połowa załogi wyląduje na kwarantannie?”.

W domu pomocy nie ma „nadprogramowych” opiekunów, terapeutów, pielęgniarek. Każdy ma przypisane zadania: pomoc przy higienie, karmienie, rehabilitacja, zajęcia terapeutyczne, rozmowa, wsparcie emocjonalne. Wprowadzenie ostrego reżimu sanitarnego oznaczało więcej obowiązków przy tej samej liczbie rąk do pracy – albo mniejszej, jeśli ktoś zachorował.

Tu z pomocą przyszedł między innymi rządowy Fundusz Przeciwdziałania COVID-19 i specjalne środki na domy pomocy społecznej, z których można było finansować dodatki do wynagrodzeń, zatrudnianie dodatkowych osób czy tworzenie miejsc tymczasowego pobytu. W skali kraju mówimy o ponad 230 milionach złotych przeznaczonych na wsparcie DPS-ów w latach 2020–2021.

W Wielkopolsce część placówek skorzystała także z unijnego projektu „Domy Pomocy Społecznej bezpieczne w Wielkopolsce”, koordynowanego przez Regionalny Ośrodek Polityki Społecznej w Poznaniu. To dzięki tym grantom można było sfinansować nie tylko zakupy środków ochrony, ale też dopłaty do pensji personelu, testy na COVID-19 czy wyposażenie medyczne.

Przykładowe powiaty dostały setki tysięcy złotych na wsparcie swoich DPS-ów: zakup maseczek, kombinezonów, koncentratorów tlenu, ozonatorów czy dopłaty dla kilkudziesięciu pracowników pracujących przy łóżkach mieszkańców.

Ale nawet najlepszy projekt nie zastąpił tego, co działo się na miejscu: rotacyjnych systemów pracy, kilkudniowych dyżurów, ludzi, którzy praktycznie zamieszkali w DPS-ie, by ograniczyć ryzyko przyniesienia wirusa z zewnątrz.

Kiedy system to za mało – wchodzi lokalna społeczność

Pandemia pokazała jednak coś jeszcze: że bez spontanicznej solidarności mieszkańców, firm i organizacji pozarządowych wiele DPS-ów w ogóle nie zdążyłoby dopisać wszystkiego na swoich listach potrzeb, bo zwyczajnie nie miałoby czasu.

W Wielkopolsce – podobnie jak w innych regionach – jednym z ważnych narzędzi stały się internetowe platformy łączące domy pomocy i szpitale z darczyńcami. Dzięki takim systemom DPS-y mogły w jednym miejscu publikować listy konkretnych braków, a lokalni koordynatorzy i wolontariusze przekuwali to w realne dostawy: od kartonów rękawiczek po specjalistyczny sprzęt.

Samorządy, organizacje i biuro Rzecznika Praw Obywatelskich zachęcały DPS-y, by zgłaszały się do tych systemów, a powiaty do szukania lokalnych koordynatorów zbiórek. To oni – często po godzinach własnej pracy – dzwonili, pisali maile, prosili firmy z okolicy o pomoc.

Dla jednych priorytetem stały się środki ochrony indywidualnej, dla innych – dodatkowa pralka, bo pościel trzeba było zmieniać częściej. Ktoś inny marzył „tylko” o kilku tabletach, żeby mieszkańcy mogli zobaczyć wnuki chociaż na ekranie. Dzięki temu, że lista potrzeb była jawna, każdy mógł dopasować skalę pomocy do swoich możliwości – od paczki rękawiczek po zakup koncentratora tlenu.

Lista potrzeb to nie tylko liczby i paragrafy

Warto zatrzymać się na chwilę przy samej formie tej listy. Bo to nie był zwykły spis zakupów. To raczej rodzaj diagnozy stanu systemu.

Jeżeli w domach pomocy społecznej trzeba nagle prosić o środki czystości, pościel, podstawowy sprzęt medyczny, to znaczy, że wcześniej budżety tych placówek były skrojone tak, by zaledwie „domknąć miesiąc”. Brakowało marginesu bezpieczeństwa – tego, co w prywatnym domu nazywamy „odłożonymi oszczędnościami na czarną godzinę”.

Lista pokazuje też, że DPS-y od dawna żyją na styku dwóch światów: medycznego i społecznego. Mają zapewniać opiekę całodobową, wyżywienie, rehabilitację, wsparcie psychologiczne, aktywność społeczną – a jednocześnie nie są formalnie placówkami medycznymi w takim sensie, jak szpitale. To sprawia, że często wypadają „pomiędzy” kategoriami przy planowaniu ochrony zdrowia.

Pandemia brutalnie przypomniała, że w domach pomocy społecznej mieszkają osoby, które – gdyby nie DPS – i tak w dużej mierze obciążałyby system zdrowia: częste hospitalizacje, oddziały internistyczne, zakłady opiekuńczo-lecznicze. Inwestycja w ich bezpieczeństwo w miejscu stałego pobytu jest więc nie tylko moralnym obowiązkiem, ale też zwykłą racjonalnością.

Co dalej z tymi listami?

Dziś, kiedy najostrzejsza faza pandemii jest już za nami, łatwo o pokusę, by schować listy potrzeb do szuflady i uznać, że był to „incydent”. Ale DPS-y pamiętają bardzo dobrze, jak wyglądało życie, kiedy na każdej zmianie trzeba było liczyć maseczki.

Z jednej strony mamy więc doświadczenie projektów kryzysowych – jak „Domy Pomocy Społecznej bezpieczne w Wielkopolsce” czy ogólnopolskie fundusze covidowe – które pokazały, że w razie potrzeby potrafimy szybko uruchomić miliony złotych i skierować je tam, gdzie są najbardziej potrzebne.

Z drugiej strony – nadal nie uporaliśmy się z pytaniem, jak zbudować trwały system finansowania i organizacji opieki długoterminowej. System, w którym DPS nie musi czekać na kryzys, żeby wreszcie mieć środki na dodatkowy koncentrator tlenu czy godne dodatki dla pracowników, którzy noszą mieszkańców na rękach – dosłownie i w przenośni.

Lista potrzeb wielkopolskich domów pomocy społecznej w czasach koronawirusa jest więc czymś więcej niż tylko wspomnieniem trudnych miesięcy. To rodzaj „raportu z frontu”, który warto czytać także dziś.

Bo jeśli wyciągniemy z niej wnioski – dopracujemy standardy, zapewnimy stabilne finansowanie, zagwarantujemy ścieżki współpracy z lokalnymi społecznościami i firmami – następnym razem ta lista może być krótsza. A może przestanie być dramatycznym krzykiem o pomoc i stanie się zwykłym, rocznym planem zakupów instytucji, która wreszcie nie musi wybierać między bezpieczeństwem a budżetem.

A mieszkańcy DPS-ów w Wielkopolsce i całej Polsce będą mogli po prostu żyć w poczuciu, że ich dom – choć nie jest szpitalem – jest miejscem naprawdę bezpiecznym. Nie tylko wtedy, gdy przychodzi kolejny wirus.

tm, zdjęcie z Pexels (autor: )